I was at a Bach concert. It consoled, purified and strengthened me.

Gottes Zeit ist die allerbeste Zeit.

sobota, 30 stycznia 2010

wydawnictwa upadają

Może warto zacząć od lektury.

Chwila ciszy.
(...)
Jedziemy.

Głupia decyzja, ale jedyna słuszna. Przysłowie jest bezlitosne: lepiej z mądrym zgubić, niż z głupim znaleźć. Co jednak z sytuacją, w której gubimy (tj. tracimy) z kretynem? Następny krok to chyba pozbawienie świata możliwości oglądania swojej parszywej mordy. Bezsens. Nie chcę narzekać, ale samo się ciśnie na klawiaturę.

Powszechny dostęp do muzyki piękna rzecz, nie ma co. Zdaje się, że w tym momencie dobrnęliśmy do punktu kulminacyjnego (szczytowego), że bardziej dostępna to już ona nie będzie. Mogą jeszcze w środkach komunikacji miejskiej, na ulicach (itd.) chłostać nas decybelami z głośników. To byłoby śmieszne. Wysyłać na mejle empetrójkowy spam. Śmiało.
Jak to przeważnie bywa ze szczytami - teraz już tylko droga w dół. Naturalny obrót spraw.

piątek, 29 stycznia 2010

Perfect - Sensory Abuse


Nie ma co się pierdolić, jak to mawiają klasycy gatunku.
Powiem krótko, jak w reklamie:

Podobał ci się Female? Ściągaj to. Ten sam człowiek.

Nasz artysta; już nie tak tajemniczy, lecz nadal frapujący. Punktem wyjścia jest problem dwuznaczności. Dziś, wczoraj, przedwczoraj, kiedyś, na początku kultury; ogólny rozwój. Być może też próba przewidzenia torów tej problematyki. Muzyczne rozważania. Nie wiem, czy Perfect jest doskonałością samą w sobie (można śmiało powątpiewać w taką kategorię), ale czuć, słuchając tych wynaturzeń, że krąży gdzieś w okolicach słownikowej definicji. Ani jednego zbędnego dźwięku, ani jednego fałszywego tropu. Bezkompromisowość i precyzja. Chirurg pod postacią bestii.

Z pewnością jeden z ciekawszych projektów, z którymi miałem styczność w ostatnim czasie.

Czekam na więcej.
A będzie. I traktujcie to jako groźbę.



Tracklist:

01 Receive
02 Listen
03 Safe, Obedient
04 Backish and Warm
05 Confine

SENSORY ABUSE

czwartek, 28 stycznia 2010

kąpiel z wodzem


Poprawiam sobie humor kobietą w kąpieli. Ale jaką kobietą. We własnej osobie Lee Miller. Ładny autoportret z okolic końca wojny. Tak czy inaczej długo i namiętnie patrząc na to dzieło zaczynam czytać w nim podejrzane rzeczy.

środa, 27 stycznia 2010

36 - Hypersona


Zdarza się cholernie rzadko, że nagle pojawia się album, który wypruwa ze mnie wszystko to, co dobre, pożyteczne, koniecznie do życia i od którego uzależniam się tak, że nie wyjmuję igieł z ciała. A wbijam ich sporo. Ostatnio między palce u stóp.

I co ja mam z tym zrobić? Nie wiem. Dwanaście utworów, to widzicie. Dwanaście - jedna z pełni, powiedziałbym. Miesiące. Niech będzie pełnia. Pewna zamknięta całość, koło, cykl życia, tak należy na to patrzeć. Czas, chwila, moment przebudzenia, jasność. Czyli niby otwieramy oczy, ranek, świeci słońce, jest dobrze, czujemy się wypoczęci i stajemy (~staje nam) przed pytaniem: czy musimy się ruszać? Nie musimy. Po co. I tu będę strasznie tendencyjny - obok leży ktoś. Osoba, która nas uzupełnia, z którą dobrze się czujemy. Jeszcze śpi. Większość zostaje dobrowolnie w łóżku, napawa się. Spokojem, bliskością, czułością, ciepłem i zapachem snu. O Jezu, tak dalej. (Ja nie potrafię, moja strata. Upośledzonym.) Na pocieszenie (swoje) powiem, że i tak wszystko się rozpieprzy z czasem i nie będziecie mogli patrzeć na tę osobę. Przytyje, zdradzi was (~wy zdradzicie), spoci się w nocy, a już na pewno nie spojrzy na was, kiedy się w końcu obudzi. (Może to i lepiej?) Nocne chrapanie zastąpi porannym pierdnięciem. Kolejny cudowny dzień twojego życia.

Zapędziłem się. Entschuldigung.
Ten album to forma wspomnienia. Erinnerung tego, co przeżyłeś z kimś innym, być może z innym albumem. Coś nieuchwytnego, co może ulec nadgniłym zębom czasu. Oby nie. Chciałbym móc wrócić do tych dźwięków z czystym sumieniem. W końcu ta lekkość, przezroczystość, bezpretensjonalność, takie zwykłe Schönheit... Nieważne.
Idę, kurwa, po chusteczki.


Tracklist:

01 Signal
02 2249
03 Inside
04 Intercept
05 The Box
06 Nephyr
07 Beacon
08 Hypersona
09 Juliet
10 Dream Window
11 Forever
12 Untitled

HYPERSONA

wtorek, 26 stycznia 2010

dlaczego?

...trzeba założyć najpierw, że kandydat sam się za artystę podaje, lub że jest przez krytykę za takiego uznawany. To - dalej - należy wmówić tzw. szerokiemu odbiorcy, najlepiej z pomocą środków masowego przekazu. Ale daje się to także wmówić fachowcom od sztuki, innym krytykom, marszandom, artystom i związkom zawodowym artystów, muzealnikom i historykom sztuki, a nawet przekonać o tym samego kandydata, gdyby, co przeczyłoby psychologicznym regułom, bronił się przed tym lub nie dbał o to.
Pomijając hierarchię i zróżnicowaną siłę działania takich sposobów, podam dla przykładu parę, zaznaczając, że dzieła prawie żadnego, lub wręcz żadnego znaczenia we wszystkim tym nie mają, że wartość ich (faktyczna) nie jest ważna, a poza tym, że w ogóle dzieł być nie musi.
Jeden z tych przepisów ma stary, antyku sięgający rodowód: umrzeć młodo. Konieczne jest przy tym wmówienie publiczności, że gdyby denat pożył jeszcze trochę, jego geniusz objawiłby się w pełni. Sposób drugi, z pierwszym poniekąd związany, to popełnić samobójstwo z powodu rozdarcia twórczego. Tu wiek kandydata gra mniejszą rolę. Ważna jest świadomość własnych ograniczeń oraz wysokości stawianych sobie celów (łatwo wtedy impotencję twórczą albo zwykły brak talentu utożsamić z głębią zamierzeń i nie dającą się zrealizować zawrotnością wizji). Ostatnimi czasy dobre efekty daje śmierć z powodu AIDS, śmierć, na którą artysta musi ciężko zarabiać (na przykład zmieniając w ciągu tygodnia do pięćdziesięciu partnerów), a nie zarazić się wirusem przypadkowo, powiedzmy, przez transfuzję. Wskazany jest także alkoholizm, jeszcze bardziej narkomania, nerwice i choroby umysłowe (szczególnie symulowane), przestępstwa kryminalne poważniejszego gatunku. Zamordowanie kochanki, zgwałcenie dziecka i dłuższy pobyt w więzieniu (jeśli się uniknie kary śmierci), może nawet otoczyć „artystę” aurą osobliwej świętości.
W. Juszczak, Dlaczego?, [w:] Życie artysty. Problemy biografiki artystycznej, pod red. M. Poprzęckiej, Warszawa 1995, s. 27-28.

sobota, 23 stycznia 2010

Picasso też pisał


cielo cielo cielo cielo cielo cielo cielo cielo cielo violeta violeta cielo cielo cielo violeta
violeta violeta cielo cielo cielo violeta violeta violeta cielo cielo cielo cielo violeta violeta
violeta violeta cielo cielo cielo cielo violeta violeta violeta violeta cielo cielo cielo cielo
violeta violeta violeta cielo cielo cielo violeta verde cielo cielo cielo cielo verde verde
cielo cielo cielo cielo negro verde verde cielo marrón cielo cielo cielo negro negro negro
negro negro blanco blanco negro verde marrón cielo cielo
P. Picasso, Poemas en prosa, Barcelona 2008, s. 131.

piątek, 22 stycznia 2010

Verfallssymptom - Written in Blood


Dość mroczne dzieło. Nie ma co.
Wystarczy spojrzeć na okładkę i nasuwają się pewne metalowe skojarzenia. Po części taka podziemna, typowa stylistyka, z drugiej strony też coś odmiennego się w tym zawiera.

Ad rem.
Verfallssymptom jest (tradycyjnie?) jednoosobowym projektem prosto z Niemiec. W swoim muzycznym przepisie zawiera: nieco noiseu, trochę beatów i melodyjnej monotonii. W ten sposób powstały przeważnie 6-minutowe pejzaże, pasaże, lawiny dźwięków czy relatywnie spokojne sztormy. Niekiedy okraszone jakimś głosem lub czymś nietypowym. A wszystko to zapisane w ujmującej niejednoznaczności.
Czy napewno niejednoznaczności? W końcu krew. Ale wydaje się, że jest wiele sposobów na pozyskanie jej do celów semantycznych. Nie musi to być wysiłkowe lanie po mordzie albo dźganie ostrzem na oślep.

Przy pierwszym zderzeniu trochę się pogubiłem, jednak jest to spora materia muzyczna, wymagająca wczucia się w ponury i perwersyjny nastrój. Teraz słucham ze znaczną przyjemnością i daję się porwać niezidentyfikowym rytmom w nieznaną dal.

Warto się zmierzyć i przyjrzeć niewielkiej masie (dosłownie) kompozycji. Wejść w umysł demiurga i podkraść coś dla siebie. Ciekaw jestem bardzo, w którą to pójdzie stronę.
Pozostaje polecić i zasugerować odwiedziny tu.

Diese Musik hat mir viel Vergnügen gemacht.
Ich freue mich auf mehr.


Tracklist:

01 Bigotte Hybris
02 Kollaterale Hysterie
03 Agapes Jahwist
04 DHDF
05 Homogene Kontradikture
06 Polyaeon
07 Toteskandidat
08 Abstraction TR
09 Stacheldraht AC
10 Written in Blood
11 Gefilde der Tristesse
12 Misanolog

WRITTEN IN BLOOD

środa, 20 stycznia 2010

Rémi Gaillard

Co jak co, ale tu damy radę bez komentarza.
(Patrzę na to pod kątem interpretacji metodologicznej. Może jakiś artykuł?)


Zapraszam tu albo na youtube.
(Pomijam kwestię, że osobiście mam dość wybrakowane i kulawe poczucie humoru.)

poniedziałek, 18 stycznia 2010

SVOSSR - Kata


Dotykamy więc w tym momencie kolejnego polskie wydawnictwa. Autorem zaprezentowanych dźwięków jest niejaki SVOSSR, o którym wiemy tyle, że niewiele wiadomo. Młody, zapracowany człowiek, zasłuchany przeważnie w dość ciężkich brzmieniach, tworzący w zaciszu domowym różnego typu brudne, elektroniczne twory.

Nie wdając się w zbyt głęboką analizę starałbym się przeprowadzić pewną granicę między utworami masywnymi, ciężkimi, walcowatymi a tymi proponującymi nieco więcej przestrzeni, lecz pozostającymi w stanie permanentnego zagrożenia. Nomenklatura wojenna lub walki byłaby chyba w tym przypadku najbardziej trafiona. Kata w końcu jest swego rodzaju pokazem wykonywanym przez ludzi trenujących różne martial arts. Moja ignorancja oprowadziła mnie do połowicznej kompromitacji. Odczytałem tytuł jako ścinkę z wyrazu Katalog, co nie jest tu zupełnie bezpodstawne, gdyż utwory te pochodzą z różnych okresów działalności. Z tego faktu musi wynikać eklektyzm zbioru, ale w żadnej mierze nie jest to zarzutem.

Osobiście najbardziej leżą mi kompozycje przeciążone, brudne, hałaśliwe i w dostojny sposób tępiące słuch. Całości słucha się przyjemnie z nutką świeżości.

Hope you like it, John.


Trakclist:

01 Aegis
02 Berserker
03 Clone Party
04 Faces
05 Full Auto
06 Late Reinforcements
07 Mother
08 Steroid
09 You Have To Love The Demon

KATA

sobota, 16 stycznia 2010

banner

Zweite Anzeige im Soinoise.

Drobna kwestia, lecz warta uwagi. Otóż: Barbara C., jakby na to nie patrzeć, niezmiernie zasłużona osoba, postanowiła charytatywnie, z dobrego serca wesprzeć mnie takim dziełem, co się zowie banner.
Prezentuje się on w sposób następujący:




Nie jest zbyt pokaźnych rozmiarów, to nawet lepiej.
Wzbudza sympatię, czyż nie? A nuż ktoś będzie chciał mieć u siebie. Zobaczymy.

Merci beaucoup!


Skoro już dotykam tamtych wysokich kwestii, należy wspomnieć, że pierwotną wersję zawdzięczamy temu Panu. Literki dodałem (w okrutnym trudzie i pocie czoła) absolutnie siermiężną metodą. Przeznaczenie tej grafiki miało być inne, niech pozostanie to jednak tajemnicą kuluarową. Podziękowania też się należą.

Muchas gracias!

piątek, 15 stycznia 2010

mechaniczna kaczka


Powiedzieć, że wstrząśniętym - mało. W sumie wiedziałem o tych różnych oświeceniowych pomysłach, niby robotach grających, itd. Ale... Albo jestem niedouczony, albo nie wiem co. O kaczce nigdy nie słyszałem. A tu jakiś żartowniś (Jacques de Vaucanson) zbudował coś takiego. Miało to chodzić, kwakać (?), machać skrzydłami, jeść i srać. Cudowny wynalazek. Zaiste.
I co tu mądrego powiedzieć...

środa, 13 stycznia 2010

Grammal Seizure - Soundtrack to a Mental Breakdown


Dochodzą z różnych stron słuchy, że rok postanowił zacząć się chujowo. Tu nie wychodzi, tam się nie udaje, gdzieś w tych okolicach katastrofa, a w tamtych... Nieważne. Zdaje się, że coś niedługo rypnie, posypie z hukiem i będzie marnie. U kogoś musi, nie widzę innego wyjścia. Statystyce i przypadkowi zadość.
Jeśli dana osoba (pozdrawiamy) nie wytrzyma - odsyłam do tego albumu.


Erika Stangera uwielbiam. A jego prezenty z 2009 roku są czymś, co przez najbliższe miesiące będę sobie po cichu analizował. Wyrodne dziecko, marnotrawny syn, wulgarna córka (może pójdzie śladami Genesisa P-Orridge?), morderca nienarodzonych dzieci i dźwiękowy wybryk. Ojciec: industrial, matka: noise. Albo na odwrót.
Na tym wydawnictwie Erik prowadzi dalszą krucjatę przeciw naszym uszom, tępi słuch niemiłosiernie i z precyzją chirurga. Oczami wyobraźni widzę te nabrzmiałe bądź popękane bębenki słuchowe niewprawnych amatorów nowych wrażeń.
Dość, dość. To kawał świetnej muzyki - po prostu. Kusi mnie nazwanie jej autorską, wydaje się to dość niekonkretne, być może pozornie zrozumiałe... Nawet truistyczne. Trzeba coś jednak doprecyzować, zastanowić się jeszcze. Pozostawiam kwestię otwartą.

Myślenie staje się trudne, kojarzenia są skąpe, myśl obraca się wokół jednego tematu: beznadziejności własnego życia, własnych win i własnej bezradności, marzeń o śmierci, która wydaje się jedynym wybawieniem.

Albo:

...ruchliwy, ma różne pomysły, które bez skrępowania wprowadza w czyn, szokując tym nieraz swe otoczenie. Tu zrobi głupią minę lub pokaże język dostojnej osobie, tam wybuchnie śmiechem w poważnej chwili, czasem coś popsuje lub zniszczy po prostu dla kawału. Wszystkich zaczepia, nie uznaje dystansu, stawia głupie pytania, śmieje się bez powodu. Nawet będąc sam, śmieje się czasem do siebie lub robi głupie miny. Polecenia spełnia na opak. Odpowiedzi daje niedorzeczne, nie związane z pytaniem. Mówi często dużo, ale nie zawsze zrozumiale, przeskakując z tematu na temat, kojarząc według przypadkowego podobieństwa słów, powtarzając te same frazy neologiczne. (...) Pod wesołkowatością hebefreniczną wyczuwa się pustkę i niechęć do życia, przypomina ona „humor wisielczy” tych, którzy już nic nie mają do stracenia. Wesołość maniakalna jest związana z życiem – cieszy chorego słońce, kolor, kompania do zabawy, erotyka.

Cytaty kolejno:
A. Kępiński, Melancholia, Warszawa 1985, s. 15-16.
A. Kępiński, Schizofrenia, Kraków 1992, s. 28-29.


Opcji jest znacznie więcej, ale powiedzmy, że to absolutna podstawa.
Według którego klucza słuchać?


Tracklist:

01 Tearing My Nerves Apart
02 The Subconscious Mind
03 Fixated On Killing The Abuser
04 Depravation Tank
05 Isolation To Insanity
06 Thorazine

SOUNDTRACK TO A MENTAL BREAKDOWN

wtorek, 12 stycznia 2010

solución

...spirytualizacja sztuki burżuazyjnej wysokiego obiegu (a szczególnie muzyki - nic dziwnego, sam Adorno był kompozytorem i pianistą), jaka pojawiła się wraz z dezintegracją przedkapitalistycznej hierarchii społecznej, prowadziła do formalizmu, w którym 'historycznie obiektywny' charakter materiału dzieła sztuki - tzn. jego znaczenia jako śladu kontekstu kulturowego i społecznego dziedzictwa - mógł zostać pominięty dzięki osiągnięciu konstrukcyjnej integralności na poziomie formy.
C. Humphries, Estetyka w Szkole Franfurckiej, [w:] Estetyki filozoficzne XX wieku, red. K. Wilkoszewska, Kraków 2000, s. 168-169.

poniedziałek, 11 stycznia 2010

Ingmar Bergman

Wspólnie przetańczyliśmy wszystkie możliwe stadia: namiętność, czułość, pasja, głupota, fałsz, gniew, komizm, przesyt, miłostki, kłamstwa, radość, porody, pioruny, księżycowa poświata, meble, sprzęty domowe, naczynia kuchenne, zazdrości, zazdrości, wielkie łoża, wąskie łóżka, pozamałżeńskie spółkowanie, przekroczenie granic, dobra wiara - tu dochodzi jeszcze więcej - łzy, erotyka, tylko erotyka, katastrofy, triumfy, przykrości, grubiaństwa, bójki, strach, niepokój, tęsknota, jaja, plemniki, krwotoki, wyjazdy, majtki - tu dochodzi jeszcze więcej, najlepiej skończyć, nim skończą się szyny - impotencja, rozpusta, trwoga, bliskość Śmierci, Śmierć, czarne noce, bezsenne noce, białe noce, muzyka, śniadania, piersi, wargi, zdjęcia, odwróć się do kamery i patrz na moją rękę, trzymam ją na prawo od kompendium, skóra, pies, utarte zwyczaje, pieczona kaczka, zepsute ostrygi, oszustwa i szachrajstwa, gwałt, piękne suknie, klejnoty, dotknięcia, pocałunki, ramiona, biodra, obce światło, ulice, miasta, rywale, uwodziciele, włosy na grzebieniu, długie listy, dyskusje, wszystkie rodzaje śmiechu, starzenie się, ułomności, okulary, ręce, ręce, ręce - kończy się już aria - cienie, łagodność, pomogę ci, linia brzegu, morze - jest już cicho.
I. Bergman, Laterna magica, przeł. Z. Łanowski, Warszawa 1991, s. 250-251.

niedziela, 10 stycznia 2010

Count Brent & The Maestros – Behold, the Apostles on Ice (2)


Umiłowani,
niby temat już był, lecz nie do końca. Spieszę tłumaczyć.

Otrzymałem niezwykle miłą wiadomość od J.W. Hrabiego, dotyczy ona trzech nowych utworów dodanych do Behold, the Apostles on Ice. Tłumaczy to najpewniej zniknięcie poprzedniego linku, który uzupełniłem zgodnie z prawdą historyczną.
Potraktujmy to jako swego rodzaju Extended Edition. Prezent. Poszerzone wydanie, inne, lecz nie wskazywałbym specjalnych różnic jakościowych. Dodane kompozycje (pogrubione) są krótkie (pół minuty i dwukrotnie półtorej), duszą kurzem, zasłaniają horyzont i potęgują uczucie pokrętnego niedopasowania.

Ps.
Na zdjęciu widzicie znaczną część zespołu - The Maestros.
Czyż nie są piękni?


Tracklist:

01 The Organ Grinder in C#minor
02 Edward the Song
03 Tap Dance Alleyway
04 The Moon Echo
05 In the Light of the Footlights (a Mouth)
06 The Hanged
07 Orange Colored Rain
08 ...In View of The Sky...
09 White Hair
10 Bow Down the Walls
11 In the End of the Footligh (a Month)

BEHOLD, THE APOSTLES ON ICE (2)

sobota, 9 stycznia 2010

wtorek, 5 stycznia 2010

Pineal Eye – I


Staram się nie nadużywać wyrazu geniusz. Może każdy rozumie go inaczej; najpewniej wspólna jest jakaś ponadprzeciętność. Dalej? Nie wiem. Czas powinienem działać na korzyść sądów. Pozostanę więc jeszcze przy określeniu wizjoner. Ale i z tym pewnie wielu się nie zgodzi.

Pisałem już o I. Wydaje się, że odrobinę dotknąłem, dosłownie ledwie musnąłem, sens tego, co przeżyłem z tą muzyką. Widzę w nim z pewnością jedno z najważniejszych wydawnictw zeszłego roku. Jedno z najciekawszych jakie kiedykolwiek miałem czelność słyszeć. Coś do czego wracam z wytężoną uwagą zafascynowanego uczniaka. Ale zdarza mi się też słuchać jako swoistą zapchajciszę, gdy nie wiem. Po prostu. Nie wiem.

Nie podaję żadnej instrukcji obsługi, chociaż mogłaby tu być przydatna. Z kolei polecam medytowanie krótkiej notki na temat zespołu:
...the eye, at the summit of the skull. opening on the incandescent sun in order to contemplate it in a sinister solitude, is not the product of the understanding, but is instead an immediate experience; it opens and blinds itself like a conflagration, or like a fever that eats the being, or, more exactly, the head.

Liczę na to, że w swoich odczuciach nie będę opuszczony.
Jeśli ktoś się odważy, niech podziękuje ładnie kolejnemu tajemniczemu muzykowi z Chicago.


Tracklist:

01 The fool
02 I am going to kill you, Beatrice.
03 The Golden Dawn
04 They come through the floorboards (excerpts 7+8)
05 Marcelle's pale blue eye
06 The Fire Sermon
07 Interlude
08 They come through the floorboards (excerpt 4)
09 The eighth plague
10 Stomping on your grave tonight
11 The Sea
12 Copula
13 Then I will become the rain and produce a harvest of wars.

I

(Będąc pijanym miałbym problem z trafieniem myszką.)

poniedziałek, 4 stycznia 2010

postanowienia noworoczne

-schudnąć;
-lifting (do tego może korekta uszu);
-wymarzony tatuaż na dupie;
-przespać się ze znaną zachodnią gwiazdą (może być Robert de Niro);
-wynieść się w końcu do innej strefy czasowej.
(Coś tam jeszcze sobie wymyślę.)

A na razie niech ten dzień się skończy.

sobota, 2 stycznia 2010

Batcheeba - The Art of Exhalation


Jeśli myślicie, że kochacie Norwegię za Muncha albo za Varga, to najwyższa pora zweryfikować swoje poglądy.
Przedstawiam artystkę, którą naprawdę kochać można. Ma wielkie serce, niesamowite pomysły i do tego jest bardzo zapracowana, co objawia się w wielu różnych projektach. Batcheeba wydaje się najbardziej solowym, jeśli taka klasyfikacja jest dopuszczalna w tym przypadku.

Co tu mamy?
Elektroniczną dźwiękową deprawację godną najzimniejszego kraju w Europie. Podstawą jest tu przemroczny klimat i przeszywające umysł dźwięki, głos Batcheeby, która niepodzielnie rządzi w tym świecie. Niesamowita podróż w głąb swojego mrocznego jestestwa. Raczej nie polecam ludziom o słabych nerwach.

Znajduje się tu rzecz, która wymaga osobnego wspomnienia. W tej mrocznej i zróżnicowanej krainie przystanek, który traktuję jako skończone objawienie piękna i delikatności. Impresja, nasuwająca jakiejś macierzyńskie skojarzenia (o czym nic nie wiem), nieco się wyjaśniła, gdy dowiedziałem się, że pani Batcheeba przez pewien czas pracowała z dziećmi cierpiącymi na autyzm. Taka nadbudowa w zupełności mi wystarcza.
Chodzi oczywiście o utwór czwarty, przy którym opisuje mnie to norweskie przysłowie: med hjertet i halsen. Być może jest to ta sama forma delikatności, która trafiała się na marginesach twórczości Muncha, coś ciężkiego do przewidzenia, a jednocześnie niesamowicie uczciwego.

Wraz błogosławieństwem artystki (takk!) przekazuję wam ten materiał i obiecuję, że to nie koniec. Jeszcze o niej będzie tu dużo i głośno, z pewnością na to zasługuje.

Odwiedźcie ją
i podziękujcie.


Tracklist:

01 Forward Foetus
02 Infection Loves The Child
03 Complications
04 Bloodred&Safe
05 Bones
06 Doctor Person
07 HymnHymen
08 J'ai Le Goût Du Sang Dans Ma Bouche
09 Trust Noone

THE ART OF EXHALATION