I was at a Bach concert. It consoled, purified and strengthened me.

Gottes Zeit ist die allerbeste Zeit.

czwartek, 30 czerwca 2011

antyczne zamieszki w grecji

Muszę szczerze przyznać, że z pewną sympatią przyglądam się nieszczęsnym zamieszkom w Grecji. Nie popieram ich, uważam, że są niewłaściwie ukierunkowane. Albo to media tak podają wszystko... Średnio mnie obchodzi, co się stanie z Grecją, jakie są jej dalsze losy. Byleby nie pociągnęła za sobą innych państw. No, ale nie będę tu pieprzył o polityce i tym podobnych...

Chciałem raczej zwrócić uwagę na to, co się dzieje na ulicach i z czym to się może kojarzyć. Tzn. jest to oczywiste chyba... Przynajmniej dla mnie. Wydaje się, że Grecy w wyjątkowo ekspresyjny sposób rzucają racami, kamieniami, kijami, co tam mają pod ręką, w policję. Ja wiem, że wybiera się zdjęcia z bardziej wyrazistymi i emocjonalnymi pozami. Pewnie. Widziałem fotografie ludzi lejących się w różnych częściach świata i w tym konkretnym przypadku wydaje mi się, że mamy do czynienia z czymś nieco odmiennym, na swój sposób zabawnym. W tej ekspresji jest coś antycznego, ale nie usilnie, tylko tak... Mimochodem. Jak ktoś się wychował od małego wśród rzeźb czy malowideł dawnych olimpijczyków, itd., to potem na starość... Wiadomo.

Szkoda gadać.

wtorek, 28 czerwca 2011

Swim Ignorant Fire - Haircuts


Na początek parę odnośników: myspace, blogspot, bandcamp i... facebook. Tyle starczy.

Przypominam, że było o nich niedawno tu.
I wierzę, że jeszcze nieraz się pojawią.

Ujął mnie ten zespół. Naprawdę. Mam wrażenie, że mogliby wszystko umieścić w swojej muzyce i w całości sprawdzałoby się to. Nic nie wydawałoby się nie na swoim miejscu. To z pewnością jakiś dar.
Mogą zrobić piskliwo-skrzypiący kawałek elektroniczny, a chwilę później zaprezentować okołoakustyczną wstawkę i...nie ma prawa to dziwić. W końcu wychodzi się to z jednej filozofii muzycznej.

Niech za jakiś muzyczny drogowskaz robią te wyrazy: Ben Frost, Fennesz, Grouper, Tim Hecker, Unwound. I Jung. Carl Jung.

Ten album jest więc swoistym koktailem... Albo drinkiem. Podobno wsadza się do niektórych cebulkę. Nie wiem, kto na to wpadł, ale skoro tyle osób to chwali - znaczy coś zadziałało. Podobnie jest w tym przypadku. Słucham raz za razem Haircuts i wciąż z przyjemnością zaczynam od nowa. Swoista surowość tych dźwięków ma w sobie coś...poetyckiego.

Kolejni szaleńcy z Chicago do kolekcji.


Tracklist:

01 seeds on a sunday wedding
02 marc ribot can kiss my furry ass!
03 come to pop pop
04 i got just got shot in the love handle
05 take something with you
06 gpa wont stop being epic
07 the fall of leaves
08 let you down
09 i'm all better
10 new dress

HAIRCUTS

niedziela, 26 czerwca 2011

nienienienienienie

nie.

wtorek, 21 czerwca 2011

phowa

sobota, 18 czerwca 2011

Swim Ignorant Fire / Count Brent (split)


Wracam do materiału, który parę dni temu przedstawiłem z dupy strony. Dziś przyszła pora na Side A. Ta część z kolei jest wyłącznym dziełem Swim Ignorant Fire. Kapeli z Chicago, o której będę w przyszłości jeszcze na pewno pisał.

Przypomnijmy o Side B.

O samym zespole więcej w kiedyś tam, na razie polecam ich myspace.

Głównie są to elektroniczne, bardzo pomysłowe zabawy. Utwory rozwijają się czasami w trudną do przewidzenia stronę, zaskakują przyjemnie i nie pozostawiają niedosytu. Kusiło mnie, by napisać, że jest to granie mniej żywe niż w przypadku strony B, ale... Nie. Mimo że przestrzeń twórcza wydaje się tu nieco ograniczona, to jednak czuć w tym graniu jakiegoś ducha i 'wyrobienie'.
Z drugiej strony jest tu również jakieś zrównoważenie emocjonalne. W całkiem płynny sposób zespół przechodzi między różnymi stanami i właściwie nic w tym nie razi. Dość ponure i smutne granie, bliskie ambientowi, może nagle potoczyć się w kierunku żywszego i żwawszego glitchu. I wcale w niczym to nie przeszkadza. Jest to zrobione z niezwykłą starannością. No, ale to nie jedyne rozwiązania...

Na koniec pozwolę sobie zacytować jeszcze słowa wydawcy tego materiału:
haunting split release from two Chicago natives: Ambient guitar-loop guru Swim Ignorant Fire and freak orchestra Count Brent & the Maestros. Inspired by the events following the BP oil spill in the gulf coast, Swim Ignorant Fire presents us with a beautiful high-concept piece on side A, while Count Brent & the Maestros feed us our daily dose of Meat Loaf-infused noisy goodness on side B.
- Lazy Roar Records

Niech będzie.
Polecam.


Tracklist:

01 the 4th has risen
02 man made abomination
03 melting

SWIM IGNORANT FIRE (SPLIT)

czwartek, 16 czerwca 2011

# 04 - Juho the Panda

Powracam do tego bardzo sympatycznego polskiego projektu. Pisałem o nim już tutaj. Wtedy zachęcałem do odsłuchania płytki, a dziś z kolei (jak przystało na ten dział) zachęcam do kupienia lub posłużenia się znanym od wieków, początków ludzkości systemem wymiennym, np. za czekoladki.

Cytując samego twórcę, jeśli ktoś mi nie do końca wierzy:

Nie chcę sprzedawać tego albumu, więc zdecydowałem rozdać go każdemu, kto wyśle mi w zamian trochę słodyczy i pocztówkę.
Nakład albumu to 100 sztuk, wydanie w pudełku jewell case.

W mojej ocenie warto jak najbardziej. Może za jakiś czas ta płytka będzie trudnym do zdobycia rarytasem? Białym krukiem? Pijanym jednorożcem? Przy takim układzie to niemal za darmo, więc...
Słychać, że są to pierwsze kroki Juho the Panda w muzyce, co akurat nie jest zarzutem. Słucha się tego z pewnym rozrzewnieniem i wręcz wzruszeniem. A kto swego czasu nie zbierał tych wszystkich dem? Nie jarał się nimi? Nie wymieniał z kolegami? Tanie nagrywane kasety z okładkami drukowanymi w domowych warunkach. Tu przynajmniej macie produkt nieco solidniejszych.
Poznawajcie niepoznane i tyle.

Zajrzyjcie tu i zamówcie.

poniedziałek, 13 czerwca 2011

Olde Tyme Greatest Piano Wonders (Volume: G)


Przyznaję się bez wstydu, że miałem pewne problemy ze zrozumieniem, co się tutaj dzieje...
Co to za materiał?
Kto maczał tu palce?
Czemu dwa albumy mają tę samą okładkę?
A... Czyżby to były dwie strony?
Split?
Tak. W końcu zrozumiałem. Dotarło do mnie, chociaż dziwię się, że nie można tego pobrać w całości, a w dwóch częściach... Nie będę więc burzył tego początku i dziś przedstawiam SIDE B. Gdyż jest to część bliższa i mniej enigmatyczna. I można po prostu powiedzieć:

The Count Brent Side

Proste. Jak się wie.

Ale oczywiście trzeba jeszcze bardziej zamotać. Podam więc wszystko w telegraficznym skrócie:
- pierwszy utwór jest autorstwa Pineal Eye;
- drugi utwór to dzieło powyższego pana oraz Brenta, ale uznane zostało wspólnie jako Count Brent & The Maestros;
- trzeci zaś to osobny twór Count Brent & The Ziopin Choir.
Wszystko jasne?

Jeśli chodzi już o samą muzykę... Są tu naprawdę smaczne kąski. Pierwszy i ostatni utwór właściwie odpowiadają wyobrażeniu macierzystych formacji. Trzymają na pewno bardzo wysoki poziom i są dość różne. Przepaść tę niweluje środkowa część... I nie wiem, na jakiej zasadzie to działa. Po prostu nie wiem... To jakby dziwna otchłań, która sieje spustoszenie w umyśle słuchacza i otwiera go na dźwięki schizofrenicznej orkiestry, która z trudem wyłania się z przestrzeni kosmicznej.
Dzieją się tu rzeczy przerażające, poruszające, zaskakujące... Nie sposób zaklasyfikować tego, co tu można usłyszeć.

Tak czy inaczej - bez dwóch zdań jest to jedno z najlepszych połączeń dwóch różnych osobowości twórczych z jakim miałem okazję się zetknąć.
Trzeba znać.


Tracklist:

01 me and my gal (we got jive)
02 that 'ole beer monkey (aces high)
03 in the springtime (i do the summertime shuffle)

OLDE TYME GREATEST PIANO WONDERS (VOLUME: G)

niedziela, 12 czerwca 2011

zmęczenie / GS

Jestem wymęczony, nie do życia. Wszystko jest straszne, okropne i w ogóle.

/
\

Bardzo miłe słowa Erika Stangera pod moim adresem.
I jednak powrót GS.
Dziękuję.

środa, 8 czerwca 2011

Female - Blood Tide (regis mix)

Czy ktoś z tu zebranych pamięta Female? Albo późniejszą jego formę Perfect? Lub cokolwiek innego, co wychodziło spod ręki tego enigmatycznego muzyka...?
Tak czy inaczej - przypomnijcie sobie Female i Sensory Abuse. Wciąż robią spore wrażenie te nagrania. Brzmią świeżo i mają to coś. Z kolei reszta twórczości tego pana...wykracza jakby poza (wątpliwe) ramy moich zainteresowań. Jest to rzecz bardziej klubowa, prostsza i...no, mniejsza.

Objawił się singiel. Nawet nie szukam informacji na jego temat. Ma on chyba coś wspólnego z jakimś składakiem. Pozostańmy przy tej atmosferze niedopowiedzeń. Rzecz, którą tu proponuję to tłuste, przyjemne, elektroniczne granie, które istnieje gdzieś na granicy... Jest mrok, jest konkretnie, są jaja i pomysł. Samograj. Tyle.
Ściągnijcie poprzednie albumy i posłuchajcie tego.
Czas z pewnością mile spędzony.



poniedziałek, 6 czerwca 2011

Yellow Belly - Grzech Antoniego Grudy


Polska rzecz, którą jakiś czas temu podpatrzyłem na Hum an Hiss.
Numer katalogowy - HHHH018.

Ogólnie polecam wszystko, co jest na tej stronce.
Ale wyłącznie wytrwałym i niezmordowanym słuchaczom,
bo głównie spotkają się tutaj z noisem dookreślonym przedrostkiem harsch.
Harsch Noise.

I chociaż mamy tu do czynienia z pewną skrajną odmianą muzyki, to muszę przyznać, że w tym wydaniu wychodzi ona niemal... niemal...efemerycznie. Dobry wyraz?
Wyobraźcie sobie polankę. Albo jakiś park. Leżycie na trawie. Ptaszki śpiewają. Jest przyjemnie. Ciepło. Robaczek wam chodzi po bucie. I nagle powoli w tę rzeczywistość wkradają się dziwne dźwięki... I co najdziwniejsze - one pasują. Uzupełniają nasz obraz. Sprawiają, że wszystko staje się konkretniejsze, prawdziwsze. Wyraźniejsze? Pewnie też...

Po pewnym czasie w nasz rajski krajobraz zaczyna wchodzić niepokojący element...

Co to takiego?
To już zależy od was.

Polecam więc gorąco wszystkim i również tym, którzy nie są zbyt blisko takich dźwięków. Jest tego niewiele ponad kwadrans. Zaufajcie mi. Warto.


Tracklist:

01 Grzech Antoniego Grudy (Sin Of Anthony Gruda)

GRZECH ANTONIEGO GRUDY

niedziela, 5 czerwca 2011

decyzja.


nie mogę się zdecydować...



piątek, 3 czerwca 2011

Wreck And Reference - Black Cassette


Kolejna nowa rzecz.
Tradycyjnie parę odnośników: bandcamp, lastfm, facebook.

Wreck and Reference are an experimental doom/noise band from Sacramento, California.

Niekoniecznie kojarzę Kalifornię ze sceną doom. Ale to akurat plus. Albo więc my o czymś nie wiemy, albo chłopaki na terenie bez takowych tradycji stworzyli coś oryginalnego i ciekawego. Mówienie jednak o doom/noise jest...strasznym uproszczeniem.
Przyglądając się jednak tagom z bandcampa wcale nie jest łatwiej: electrodoom, doom, doom metal, drone, drone metal, experimental, experimental noise, lo-fi, metal noise, post metal... No dobrze. Można lub powinno się jeszcze dodać shoegaze. W sumie to coś takiego, ale co te wyrazy oznaczają tak naprawdę?

To nie ma znaczenia.
Ważne jest to, że albumu słucha się z przyjemnością, że zespół miejscami zaskakuje, nie jest jednowymiarowy. Prześlizguje się między gatunkami, wydaje się każdy z nich mieć opanowany do perfekcji i próbuje stworzyć nową jakość. Naprawdę przyszłość bardzo dobrze się zapowiada.

Warto przesłuchać Black Cassette, a zespół powinno się zapamiętać. I nie jest to wyłącznie moje zdanie. Muzyczny początek - bardzo udany.


Tracklist:

01 all the ships have been abandoned
02 surrendering
03 in chains, awakening
04 evening redness
05 desire, ether
06 a lament

BLACK CASSETTE