Tradycyjnie - Count Brent wypuszcza nowy materiał, jest wielkie święto. I słusznie. Umarł król, niech żyje król, niech kaci potną na kawałki tych, którzy się nie cieszą, bo żyje król, gdyż umarł król...i tak w kółko.
Nieważne.
Album ten jest w dużym stopniu kontynuacją poprzedniego z tzw. The Ziopin Choir. Mam tu na myśli All Were Neptuned at the Funeral (2010). Jest kontynuacją, ale jednocześnie jest o wiele bardziej przystępny, nie chcę powiedzieć prostszy... Łatwiej się go w wchłania, jest bardziej 'piosenkowy'. I gra na emocjach (przynajmniej moich).
Jest tu coś dostojnego, coś wzruszającego.
Ważne wydarzenie, podniosła chwila.
Count Brent poraża dekonstrukcją folkowych (dla uproszczenia tak to nazwijmy) brzmień, wprowadzając je w świat muzycznego chaosu. To tak jakby żył w czwartym dniu stworzenia, a nie w siódmym. Wyłania się myśl, idea, chwytliwy motyw, ale wciąż nad tym czymś unosi się pył szaleństwa, nieuporządkowania, wszystko jeszcze może ulec zmianie.
A ostatni utwór, 27-minutowe solo na skrzypcach, ukazuje chyba samotność człowieka tak myślącego o muzyce.
(Jest tu też cover. Ktoś go odkryje?)
Brentowi należy się w ogóle kiedyś jakiś szerszy artykuł.
A na razie jedzcie i pijcie...
Tracklist:
01 the wind was gone
02 the king organ
03 badlands
04 the king organ II
05 király hetedik (king seventh)
06 king organ hound
07 third
08 o woe betide my footway
09 OMP the second bratsche
KING ORGAN HOUND
swietne!
OdpowiedzUsuńdzięki Ci - w imieniu twórcy. amen.
OdpowiedzUsuń