
Poprawiam sobie humor kobietą w kąpieli. Ale jaką kobietą. We własnej osobie Lee Miller. Ładny autoportret z okolic końca wojny. Tak czy inaczej długo i namiętnie patrząc na to dzieło zaczynam czytać w nim podejrzane rzeczy.
Pomijam kwestię współżycia führera z tą niewielkich rozmiarów rzeźbą (coś mi świta, lecz nieskutecznie); zwrócone w swoją stronę jak niema groźba. Pozycji wodza tłumaczyć nie trzeba, o wiele ciekawsze wygibasy prezentuje ten kawałek gipsu (najpewniej).

Dalej.
Jeszcze jedna rzecz. (Niby można więcej, ale dzień syfiasty i neurony zdają się korodować.)

(Nie lubię Holendra.)
(Nawet bardzo.)
Taka subtelna gra. Niech będzie. Ma sens.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz