I was at a Bach concert. It consoled, purified and strengthened me.

Gottes Zeit ist die allerbeste Zeit.

czwartek, 31 grudnia 2009

feliz año nuevo

Oby był taki i owaki, oby jak najwięcej książek, muzyki, pieniędzy, itd. Sami lepiej wiecie ode mnie. Mi do głowy przychodzi wyłącznie taki cytat:


A ja ci mówię, że musisz przede wszystkim zrozumieć jedno: wszystko może być przedmiotem pożądania seksualnego, maszyna do szycia tak samo jak probówka, koń czy pantofel. Ja na przykład - powiedział z uśmiechem - spółkowałem nawet z muchami. Znałem marynarza, który robił to namiętnie z kaczkami. Wsadzał im łeb do szuflady, trzymał mocno za nogi, i dawaj! (...) Kaczka oczywiście zdychała na miejscu i załoga spożywała ją na obiad.
J.P. Sartre, Mur, przeł. J. Lisowski, Kraków 2005, s. 138.

wtorek, 29 grudnia 2009

s110185top - start


Ladies and gentlemen!
Attention, please!

Albo:

Meine Damen und Herren!
Achtung!
(Zdecydowanie bardziej stanowczo.)

Inicjuję właśnie polski rozdział na Soinoise. W sumie to jest tak zwana misja (cel, marzenie, wszystko, co może dotyczyć tych paru słów na dole strony), ale to tego wątku wrócimy jeszcze osobno w przyszłości.


Przed wami s110185top, tj. młody muzyk, jednoosobowy projekt, legniczanin (mieszkaniec miasta Legnica). Prezentowany tu materiał, start, jest demem, być może wypieszczonym początkiem pewnej drogi twórczej. Elektroniczna muzyka, niekiedy dość gęsta, melodyjna, z połamanymi rytmami, z jednej strony klarowna, ale z kolei z drugiej już nie tak oczywista. Te osiem różnorodnych kompozycji można śmiało przyjmować przy jednym podejściu, z uczuciem przyjemnego mrowienia w bliżej nieokreślonej przestrzeni wewnątrzczaszkowej. Odma z pewnością nikomu nie grozi.
Mózg (pozostając przy poruszonej terminologii) kryjący się za tym projektem przyznaje się do następujących inspiracji: Ulver, NIN, Fisz oraz Mindless Self Indulgence. Warto mieć na uwadze, że w przyszłości wśród niektórych z tych kompozycji najprawdopodobniej zawita gitara i czyjś głos. Wyobraźnia niech dzielnie pracuje.

Pozostaje mi polecić. I kazać wspierać młodych twórców. Dobrym słowem, komentarzem, dotacją (z tym proszę na mejla).


Tracklist:

01 spiralsic
02 fmmas
03 noody
04 black currant
05 entontheradio
06 newbegining
07 smoothjazgot
08 justwalking

START

poniedziałek, 28 grudnia 2009

niedziela, 27 grudnia 2009

natura


Człowiek naturze, natura człowiekowi.
(Butelka nie moja.)

W przedziwnym mieszkam ogrodzie,
Gdzie żyją kwiaty i dzieci
I gdzie po słońca zachodzie
Uśmiech nam z oczu świeci.

Wodotrysk bije tu dziwny,
Co śpiewa jak śmiech i łkanie;
Krzew nad nim rośnie oliwny,
Cichy jak pojednanie.
L. Staff, Ogród przedziwny (frag.)

sobota, 26 grudnia 2009

Count Brent & The Maestros – Behold, the Apostles on Ice



Chicago do niedawna kojarzyło mi się wyłącznie z moim pradziadkiem i Corganem. Ten pierwszy emigrował do Stanów przed wojną, następnie przeskoczył do Kanady (w sumie też słusznie), a w rodzinne strony powrócił w podwójnej skrzyni. Drugi zaś żyje, tworzy i wciąż identyfikuje się mocno ze swoim miastem. (Polonia nigdy mnie nie interesowała i nie utkwiła w mojej wyobraźni.)
Do tego dość skromnego obrazu dołączam nagłe zdziwienie i fascynację całkowicie świeżymi zjawiskami muzycznymi, które tam się objawiły. Jednym z nich jest właśnie Count Brent & The Maestros.
...et cum spiritu tuo...
Amen.

Krótka notka biograficzna:
In the midst of a successful career as a contortionist with the Indian State Circus, Count von Brent was introduced to, and trained in the ancient and exotic music of the al Masaqadahli pygmy tribe of the hills of northern Morocco. Culled from the tallest, most talented and hirsute of this diminutive tribe, His Maestros provide the canvas on which the Count paints His sprawling, atmospheric dances of sound and time.

Myślę, że we współczesnym świecie chwytliwa nazwa zespołu i jasny przekaz jest podstawą światowej kariery. Nie ma co. Tak czy inaczej, dawno nie czułem takiego zaskoczenia i takiej przyjemności słuchając bodajże prawie debiutanta. Musi być w tej muzyce coś mistycznego, z pewnością jest podejrzanie żywa i pokrętna (jak na połączenie folku i noiseu w głębokiej teorii), te skrzypce - piękne, łatwo się zauroczyć. Całość przykrywa szlachetna patyna, przyjemny kurz i nieposkromiona tęsknota za przedwczorajszym wiekiem.
Tu nieco więcej. Dwa pierwsze utwory winny przebojem wkraść się w was i spowodować spustoszenie, pozostałe wymagają już od słuchacza większej koncentracji, ale nie spuszczają z tonu.
Dominus nobiscum.


He who has an ear
Let him hear
I ran down there, looked & behold,
All shaped like a mouth
& full at and end of a world, our loss!


Tracklist:

01 The Organ Grinder in C#minor
02 Edward the Song
03 Tap Dance Alleyway
04 The Moon Echo
05 In the Light of the Footlights (a Mouth)
06 Orange Colored Rain
07 Bow Down the Walls
08 White Hair

BEHOLD, THE APOSTLES ON ICE

czwartek, 24 grudnia 2009

sortes

Pogański świat lubował się w odczytywaniu przyszłości na różne sposoby. Dzisiaj niby też lubimy, ale poziom jest żenujący. Powszechny hermetyzm na jakimś gównianym poziomie. Astrologia sama w sobie brzmi śmiesznie. Wiadomo, chrześcijaństwo starało się to wytępić, ale nie było tak łatwo i elegancko. W paru miejscach trzeba było iść na ustępstwa, pożreć nieco tradycji z czasów wielobóstwa, przetrawić i zaproponować nową formę. Taką tradycją było tzw. sortes homericae albo sortes virgilianae. Polega to z grubsza na tym, że taki antyczny człowiek otwierał jedną z tych ksiąg (jakby ktoś się nie domyślał, podpowiadam: mowa tu o Illiadzie oraz Eneidzie) i na chybił-trafił wybierał sobie zdanie. Wróżba gotowa, jeszcze tylko ją zrozumieć.
Chrześcijański świat obarczony przekonaniem, że nie da się zupełnie czegoś nowego stworzyć, że trzeba nieco pogodzić się z niechcianą tradycją, zasugerował, by bawić się w takie rzeczy z Biblią. Czyli sortes biblicae. (Wystarczy zresztą sięgnąć po szerokie morze literatury chłopskiej, co prymitywny człowiek to prymitywny człowiek i przekonać się, że w gusłach, innych tam znachorskich sztuczkach posługiwano się tą pozycją dość chętnie. Tak na wszelki wypadek.) Zresztą nie jest to jedyna okoliczność, w której...ukrzyżowano dawniejsze obyczaje.

Nastrój mam dość podły, ale okazja jest chyba dobra. Warto spróbować z pewną modyfikacją. Sięgam po Księgę niepokoju (bardziej adekwatny i współczesny tytuł), do roboty. Zacytuję cały akapit, bo mi się palec trzęsie i w jedno zdanie idealnie nie wceluję.


Dlatego śmierć uszlachetnia; ubiera nędzne, absurdalne ciało w nowy, odświętny strój. Człowiek staje się wolny, choćby tego nie chciał. Niewolnik przestaje być niewolnikiem, choćby tracił swoją służebną rolę z płaczem. Tak jak król czerpie dumę ze swojego królewskiego tytułu i może być śmieszny jako człowiek, ale jako król jest istotą wyższą, tak samo trup może być zdeformowany, a mimo to jest kimś lepszym - został bowiem wyzwolony przez śmierć.
F. Pessoa, Księga niepokoju, tłum. M. Lipszyc, Izabelin 2007, s. 229.


Nie brzmi to dobrze.
Mać.

środa, 23 grudnia 2009

Smashing Pumpkins - Machina II: The Friends & Enemies of Modern Music



Historia prosta. Machina: The Machines of God (2000) wylazła na świat; recenzje - różne. Corgan wokół tego miał kilka niecnych planów, m.in. album podwójny, album jeden po drugim, coś tam jeszcze. Ale skoro (rewelacyjne) Adore (1998) sprzedawało się gnuśnie, wytwórnia okazała się niewzruszona. Trudno. Wszystko poszło za darmo w świat. Do tego rozpad zespołu i te wydarzenia zdają się ciążyć na tym materiale. Niesłusznie. Zdarza mi się rozmawiać o Corganie (chyba za często), kolejnych płytach i sporo osób po prostu nie kojarzy tego dzieła. Oburzające.

Od razu myśli uciekają do zapowiedzianego teraz Teargarden by Kaleidyscope. Ludzie narzekają, ja się wkurwiam słuchając tego i tak w kółko. W nerkach czuję, że to będzie rewelacyjny materiał, a życie podpowiada, że narzekanie pozostanie. Amen. Butelka sama przechodzi metamorfozę w tulipan, kiedy słyszę, że Smashing Pumpkins bez Ihy, Wretzky i Chamberlina, to nie Smashing Pumpkins. Widać niewiele wiedzą te osoby o tym, co się działo w tym zespole, jakie były tam układy od początku, kto jest pipą, kto nie i w końcu, jakie procesy zachodzą w człowieku w takich sytuacjach, gdzie w grę wchodzi twórczość własna. (Gdy rudowłosa Melissa auf der Maur przejęła bas, specjalnie nie tęskniłem za pyskatą i przećpaną blondyną.)
Nieważne, aż się oplułem. Jeszcze o pięściach i gazie się tu kołatało, ale już mniejsza. Po prostu chciałem powiedzieć, że dla mnie Corgan mógłby nagrać płytkę z Dalajlamą, Clintem Eastwoodem, Jun'ichirō Koizumi, Jenną Jameson, Diego Maradoną, nawet z amatorami oświęcimskiej blachy i byłoby to zawsze Smashing Pumpkins. Kropka.

Co by jeszcze dodać? Corgan jest geniuszem, wizjonerem i niezłym skurczybykiem. Tak dla zasady.
Artystycznie jest tu na wysokim poziomie, więc przejdźmy od razu do konkretów:


Tracklist:

ep 01

01 Slow Dawn
02 Vanity
03 Satur9
04 Glass (alt. version)

ep 02

01 Soul Power
02 Lucky 13
03 Speed Kills (But Beauty Lifes for Ever)


ep 03

01 If There Is a God (piano and voice)
02 Try (version I)
03 Heavy Metal Machine (version I alt. mix)



CD:

01 Glass
02 Cash Car Star
03 Dross
04 Real Love
05 Go
06 Let Me Give the World to You
07 Innosense
08 Home
09 Blue Skies Bring Tear (version electrique)
10 White Spyder
11 In My Body
12 If There Is a God
13 Le Deux Machina
14 Atom Bomb

Rzecz jest dość opasła, podzieliłem więc na dwie części.
Smacznego.

MACHINA II - ep x 3

MACHINA II - CD

poniedziałek, 21 grudnia 2009

Female - Female



Głupieję przy tych dźwiękach. Przemierzam sieć w poszukiwaniu informacji o Female i dostanę chyba jakiegoś ropomacicza na mózgu. Nic nie znajduję, zresztą zdaje się, że Brad Miller też niewiele o tym wiedział. W takiej sytuacji z sercem na ręku mogę powiedzieć, że to najbardziej tajemnicze nagranie, które w życiu słyszałem.
Idea wszystkiego jest na okładce (biały pas na dole nie bez znaczenia). Z tą różnicą, że to nie my robimy zdjęcie. My - w środku. I tyle. Podła rzeczywistość. Nie rozumiem na czym polega fenomen tego nagrania. Niby dzieje się niewiele, wszystko dogasa (razem z nami), pewne poziomy rzeczywistości faktycznie ulegają przemieszaniu, a całość to nawet nie kwadrans muzyki. A jednak.
Trochę więcej na ten temat.

Gdy pełnia księżyca kurczy się, a lewa jej strona poczyna niknąć - niby twarz, ku której starość się zbliża, która marszczy się i chudnie - wówczas w takie godziny nocy opanowują mnie dziwne trwogi i niepokoje. Nie śpię i nie czuwam, ale w półśnie, w duszy to, co przeżyłem, z tym, com czytał i słyszał, miesza się jak strumienie o różnych barwach i przejrzystości. (...) I nie mogę się pozbyć tego głosu, chociaż sto razy sobie wykładam, że to jest wszystko drobiazg; głos milczy chwilkę, ale niepostrzeżenie znów się odzywa i urągająco zaczyna na nowo...
G. Meyrink, Golem, przeł. A. Lange, Łódź-Wrocław 2004, s. 12-13.

Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie.
Jeśli ktoś się czegoś więcej o Female dowie, niech pisze. Koniecznie.
Zalecam ostrożność przy słuchaniu nocą. Z pewnością wisi nad tym klątwa i wszystkie nasze hawiry spłoną w niewyjaśnionych okolicznościach. Z nami.

Tracklist:

01 Bitch1
02 Bitch2
(Jakże zmyślnie.)

FEMALE



...wypisek...

Okazuje się, że jednak coś wiadomo. Niech żyje lastfm, z którego nie korzystam. (Chyba zacznę niebawem.) Jednakże to, co się tam znajduje, nie stawia pana Female w najciekawszym świetle. Nie chcę łączyć ze sobą tych faktów. To absolutnie traumatyczne.
Tak czy inaczej, śliczne podziękowania należą się Pani Barbarze C.

niedziela, 20 grudnia 2009

Nomi Leonard

W głupim człowieku (mówię o sobie) pozostają sentymenty do pewnych brzmień. Nawet jeśli z gównianego Seattle uciekł sercem do Londynu.
Gracias a Dios.

Jednego jestem pewien. Nomi Leonard, ze zbuntowanej i niepoukładanej liderki Wendykurk, stała się jedną z najbardziej charyzmatycznych pań ciężkiego rocka. Katie Jane Garside doczekała się konkurentki i przy okazji następczyni. Szkoda, że panie nie pobiły się jeszcze na scenie (chyba), co miało miejsce często między senioritą Garside a Herr Grayem.


To nie miejsce na opisywanie jakiejkolwiek historii, każdy może sobie znaleźć, ale z okazji zbliżającego się płytowego debiutu The Dogbones chciałem powiedzieć jedno:
Nomi, I adore you.
Marry me.
Now.
.

sobota, 19 grudnia 2009

piątek, 18 grudnia 2009

Grammal Seizure – Mission Terminated


Aktualnie wszelakie znaki na niebie i na ziemi (tj. Erik Stanger) zdają się mówić, że jest to ostatnie wydawnictwo Grammal Seizure. Jeszcze coś się może pojawić, lecz wyłącznie starszy materiał. Napisałem o tym albumie, że są tam różne formy deprawacji, defloracji, dekonstrukcji dźwięku; zapewne miałem racje. Nie pomyliłem się też z duchem gniewu, agresji, rozkładu, nieprawości, nienawiści, kolejnych wojen. Słusznie.

Na początek dałem to z prostego powodu. Ja zaczynam - GS kończy. A w głowie luźne skojarzenie:
l'm Boethius, author of The Consolation of Philosophy. lt's my belief that history is a wheel. "lnconstancy is my very essence" says the wheel. "Rise up on my spokes if you like...but don't complain when you're cast back down into the depths. Good times pass away but then so do the bad. Mutability is our tragedy but it's also our hope. The worst of times, like the best, are always passin' away."
Sir Anthony, wiem, wiem...

Tak czy inaczej, if you dare, nie zapomnij podziękować Autorowi.
Tu albo tu. Taki miły gest.

Tracklist:
01 Radio Tower Destruction
02 Total War (NON cover)
03 To Kill
04 Culture in Chaos
05 Crobar
06 Transmitting Power
07 All That Exists
08 The Disease
09 Indestructible
10 Order and Unrest
11 This Human Race
12 World War III

MISSION TERMINATED

czwartek, 17 grudnia 2009

empezamos

- czyli z hiszpańska zaczynamy.

By wydać się jakiś rozsądniejszy i bardziej stonowany, nie wylewać hektolitrów euforii i bynajmniej nie spocić się przy tym spermą, proponuje na początek cytat z klasyka:

Równie niepożądane co niemożliwe jest, aby pamięć przechowywała wszelkie wrażenia. Ten rodzaj pamięci posiadają ludzie zamieszkujący szpitale dla umysłowo chorych. Pamięć, niezależnie jaką postać przyjmuje, uzależniona jest od procesów metabolicznych zachodzących w mózgu. I to właśnie on nadaje właściwą harmonię ćwiczeniom, odpoczynkowi i gospodarce, podobnie jak to czyni siła mięśni.
Pamięć sama w sobie jest bezużyteczna. Przypomina bibliotekę. Jej dane muszą być poddawane należytej ocenie i porządkowane z należytą troską. To samo można powiedzieć o organach, które jeśli mają przynieść pożytek, potrzebują utalentowanego organisty.
Dzięki klasyfikowaniu poszczególnych wrażeń osiąga się ideę wyższego porządku. Powtarzanie tego procesu nadaje strukturę umysłowi, który staje się instrumentem godnym myśli. Można wtedy przechowywać i do woli wydobywać z mroku na światło dzienne tysiące faktów, które w przeciwnym razie zalałaby niewyćwiczoną pamięć. Umysł należy bowiem kształtować, pamiętając o dobrym układzie zakończeń nerwowych w mózgu.
Należy to czynić zawsze podług woli! Oto bowiem jest klucz do właściwego wyboru, aby bezzwłocznie zapamiętywać wszystkie wartościowe fakty, a zapominać o tych, które nei mają związku z prawdziwą drogą swej gwiazdy w kosmosie.

A. Crowley, Krótkie eseje o prawdzie, przeł. D. Misiuna, Warszawa 2001, s. 41-42.