Z tradycji zadość - myspace, bandcamp, blogspot, facebook.
Tak... No... Słuchanie tego albumu, znając jako-tako poprzedniego dokonania było dla mnie zaskoczeniem. Trzeba zapomnieć o nieco piskliwej i eklektycznej elektronice (jakkolwiek to brzmi) i poddać się zupełnie innym przejawom muzycznym.
Album ten jest bardzo melancholijny, może miejscami smutny, a jednocześnie przesiąknięty jakąś podskórną nadzieją. Bo jeśli mowa o końcu ludzkości, to musi być też w tym coś pozytywnego. Gitara i subtelne elektroniczne tła wzajemnie się równoważą. Raz dominuje jedno, zaraz potem drugie. Partie tworzące rozmyte pasaże, a niedługo później pojawiają się ciekawie zrytmizowane. Dzieje się tu sporo i to sporo przeciwstawnych rzeczy, które zamiast się zwalczać, tworzą sympatyczną, zamkniętą konstrukcję. Uzupełniają się, gdzieś tam wtapiają w siebie i wydają się być zupełnie logiczne, jakby żadnego antagonizmu nie było. Zresztą o podobnej zdolności pisałem już przypadku jednego z poprzednich albumów tego zespołu.
Całość stopniowo płynie przed siebie, sprawiając, że słuchacz (na pewno ja) nie chce w czasie trwania tej muzyki podejmować jakichkolwiek działań. Czemu? Bo czuje, że obcuje z czymś wyjątkowym, czymś opartym na prawdziwych emocjach. I niech tak pozostanie.
Tracklist:
01 last days of man
02 easy as breathing
03 {3}
04 fructose
05 a man of men
06 i'm all better
07 man made abomination
LAST DAYS
Album ten jest bardzo melancholijny, może miejscami smutny, a jednocześnie przesiąknięty jakąś podskórną nadzieją. Bo jeśli mowa o końcu ludzkości, to musi być też w tym coś pozytywnego. Gitara i subtelne elektroniczne tła wzajemnie się równoważą. Raz dominuje jedno, zaraz potem drugie. Partie tworzące rozmyte pasaże, a niedługo później pojawiają się ciekawie zrytmizowane. Dzieje się tu sporo i to sporo przeciwstawnych rzeczy, które zamiast się zwalczać, tworzą sympatyczną, zamkniętą konstrukcję. Uzupełniają się, gdzieś tam wtapiają w siebie i wydają się być zupełnie logiczne, jakby żadnego antagonizmu nie było. Zresztą o podobnej zdolności pisałem już przypadku jednego z poprzednich albumów tego zespołu.
Całość stopniowo płynie przed siebie, sprawiając, że słuchacz (na pewno ja) nie chce w czasie trwania tej muzyki podejmować jakichkolwiek działań. Czemu? Bo czuje, że obcuje z czymś wyjątkowym, czymś opartym na prawdziwych emocjach. I niech tak pozostanie.
Tracklist:
01 last days of man
02 easy as breathing
03 {3}
04 fructose
05 a man of men
06 i'm all better
07 man made abomination
LAST DAYS