I was at a Bach concert. It consoled, purified and strengthened me.

Gottes Zeit ist die allerbeste Zeit.

środa, 27 stycznia 2010

36 - Hypersona


Zdarza się cholernie rzadko, że nagle pojawia się album, który wypruwa ze mnie wszystko to, co dobre, pożyteczne, koniecznie do życia i od którego uzależniam się tak, że nie wyjmuję igieł z ciała. A wbijam ich sporo. Ostatnio między palce u stóp.

I co ja mam z tym zrobić? Nie wiem. Dwanaście utworów, to widzicie. Dwanaście - jedna z pełni, powiedziałbym. Miesiące. Niech będzie pełnia. Pewna zamknięta całość, koło, cykl życia, tak należy na to patrzeć. Czas, chwila, moment przebudzenia, jasność. Czyli niby otwieramy oczy, ranek, świeci słońce, jest dobrze, czujemy się wypoczęci i stajemy (~staje nam) przed pytaniem: czy musimy się ruszać? Nie musimy. Po co. I tu będę strasznie tendencyjny - obok leży ktoś. Osoba, która nas uzupełnia, z którą dobrze się czujemy. Jeszcze śpi. Większość zostaje dobrowolnie w łóżku, napawa się. Spokojem, bliskością, czułością, ciepłem i zapachem snu. O Jezu, tak dalej. (Ja nie potrafię, moja strata. Upośledzonym.) Na pocieszenie (swoje) powiem, że i tak wszystko się rozpieprzy z czasem i nie będziecie mogli patrzeć na tę osobę. Przytyje, zdradzi was (~wy zdradzicie), spoci się w nocy, a już na pewno nie spojrzy na was, kiedy się w końcu obudzi. (Może to i lepiej?) Nocne chrapanie zastąpi porannym pierdnięciem. Kolejny cudowny dzień twojego życia.

Zapędziłem się. Entschuldigung.
Ten album to forma wspomnienia. Erinnerung tego, co przeżyłeś z kimś innym, być może z innym albumem. Coś nieuchwytnego, co może ulec nadgniłym zębom czasu. Oby nie. Chciałbym móc wrócić do tych dźwięków z czystym sumieniem. W końcu ta lekkość, przezroczystość, bezpretensjonalność, takie zwykłe Schönheit... Nieważne.
Idę, kurwa, po chusteczki.


Tracklist:

01 Signal
02 2249
03 Inside
04 Intercept
05 The Box
06 Nephyr
07 Beacon
08 Hypersona
09 Juliet
10 Dream Window
11 Forever
12 Untitled

HYPERSONA

4 komentarze: