Może warto zacząć od lektury.
Chwila ciszy.
(...)
Jedziemy.
Głupia decyzja, ale jedyna słuszna. Przysłowie jest bezlitosne: lepiej z mądrym zgubić, niż z głupim znaleźć. Co jednak z sytuacją, w której gubimy (tj. tracimy) z kretynem? Następny krok to chyba pozbawienie świata możliwości oglądania swojej parszywej mordy. Bezsens. Nie chcę narzekać, ale samo się ciśnie na klawiaturę.
Powszechny dostęp do muzyki piękna rzecz, nie ma co. Zdaje się, że w tym momencie dobrnęliśmy do punktu kulminacyjnego (szczytowego), że bardziej dostępna to już ona nie będzie. Mogą jeszcze w środkach komunikacji miejskiej, na ulicach (itd.) chłostać nas decybelami z głośników. To byłoby śmieszne. Wysyłać na mejle empetrójkowy spam. Śmiało.
Jak to przeważnie bywa ze szczytami - teraz już tylko droga w dół. Naturalny obrót spraw.
I co tak naprawdę dał nam rozwój cywilizacji i nasz global village. (Ktoś jeszcze używa tego zwrotu?) Wskazałbym 'wyspecjalizowanie' muzyki i namnożenie się zespołów, jak... jak... Nie wiem. (Pewno coś jeszcze, jak wykreowanie masowego gustu, ale na razie tylko te dwie rzeczy mnie interesują.) Co rewolucja, to dekada (albo i więcej, gdy społeczeństwo zacofane) powielania schematów. I powszechne narzekanie, że jest nam źle. W końcu dziś, żeby być muzykiem (ot takim), nie trzeba specjalnie umieć grać, być inteligentnym i kumatym w te klocki. Wiem, że nie jest to z tego samego drzewa ewolucyjnego, ale weźmy Mozarta i jakiegoś dzisiejszego grajka. Widać różnicę? Widać. Cieszę się.
Pod tym 'wyspecjalizowaniem' rozumiem z kolei kreowanie się nowych gatunków. Szczytna i godna idea, ale też problematyczna. Główny powód rozwoju - genetyka, ale w aktualnej sytuacji mięśnie wyrastają tam, gdzie nikt się ich nie spodziewał. Usilne szukanie oryginalności, swojego miejsca, wyrwanie się z dotychczasowych foremek. Dobrze, jestem za, ale niech nikt nie sądzi, że tłum będzie to śledzić. Łopatologicznie mogą to porównać do filozofii. Miło i zrozumiale czyta się o Sokratesie, Platonie, Arystotelesie, ale kiedy trzeba już wdepnąć konkretnie w (np.) oświecenie - odechciewa się. Człowiek zapamiętuje jakąś ideę główną i jak był głupi, tak jest głupi. Ta muzyka tak naprawdę staje się filozofią. I nie mam zamiaru teraz tego udowadniać.
Poruszyłem powyżej dwa problemy: zespołów epigońskich i zespołów szukających, w których ten epigonizm jest szczątkowy, będzie albo coś tam. Te pierwsze niech zdychają, drugim współczuję i sugeruję emigrować. Ja wiem, że jednym ze świętych praw demokracji jest możliwość upchnięcia głęboko w dupę polityki i całego otaczającego świata, ale... lecz... Jak to mawia mój przyjaciel: można być gejem, ale nie aż tak. A mój absolutny fatalizm w odbieraniu tego narodu sugeruje właśnie tę emigrację. Bo to się nie zmieni, najpewniej zawsze będzie coś szwankowało. Może coś drgnie za 5 lat, w końcu musi, ale jeśli wtedy wleje się do koryta tzw. alternatywa - widzę to równie marnie.
Sugerowałbym, na koniec, jeszcze jedną drobną rzecz. Nie traktować ściągania muzyki przez Amerykanów na równi z tym, co odwalamy w tym kraju. Wiem, że tak łatwiej i przyjemniej, ale te zjawiska jednak się różnią. I ładnie się zaplątaliśmy w tym wszystkim. Fani atakują wydawnictwa, te z kolei fanów, muzycy pośrednio też słuchaczy, że niby mówią o 'piratach', ale muszą subtelnie i w rękawiczkach. Rząd, tradycyjnie, chce dowalić obywatelom i zamknęliśmy koło.
A ja uważam, że trzeba dopierdolić gównojadom.
To tyle na dziś. Kiedyś konkretniej to ujmę, nie między obowiązkami naglącymi na wzór sraczki.
Gównojad (często pisane niezgodnie z tradycją: huj), wymowa: IPA: [xuj], AS: [χui ̯] - (1) artysta bądź artystka (pisarz, muzyk, malarz lub inny ciul) o nietypowo niskim ilorazie inteligencji, wysokiej popularności, braku artystycznych ambicji i przykrej zdolności do kształtowania wizerunku sceny kulturalnej; (2) fujara.
P. Orzeł, Słownik patologii codziennych, Warszawa 2010, s. 265.
Chwila ciszy.
(...)
Jedziemy.
Głupia decyzja, ale jedyna słuszna. Przysłowie jest bezlitosne: lepiej z mądrym zgubić, niż z głupim znaleźć. Co jednak z sytuacją, w której gubimy (tj. tracimy) z kretynem? Następny krok to chyba pozbawienie świata możliwości oglądania swojej parszywej mordy. Bezsens. Nie chcę narzekać, ale samo się ciśnie na klawiaturę.
Powszechny dostęp do muzyki piękna rzecz, nie ma co. Zdaje się, że w tym momencie dobrnęliśmy do punktu kulminacyjnego (szczytowego), że bardziej dostępna to już ona nie będzie. Mogą jeszcze w środkach komunikacji miejskiej, na ulicach (itd.) chłostać nas decybelami z głośników. To byłoby śmieszne. Wysyłać na mejle empetrójkowy spam. Śmiało.
Jak to przeważnie bywa ze szczytami - teraz już tylko droga w dół. Naturalny obrót spraw.
I co tak naprawdę dał nam rozwój cywilizacji i nasz global village. (Ktoś jeszcze używa tego zwrotu?) Wskazałbym 'wyspecjalizowanie' muzyki i namnożenie się zespołów, jak... jak... Nie wiem. (Pewno coś jeszcze, jak wykreowanie masowego gustu, ale na razie tylko te dwie rzeczy mnie interesują.) Co rewolucja, to dekada (albo i więcej, gdy społeczeństwo zacofane) powielania schematów. I powszechne narzekanie, że jest nam źle. W końcu dziś, żeby być muzykiem (ot takim), nie trzeba specjalnie umieć grać, być inteligentnym i kumatym w te klocki. Wiem, że nie jest to z tego samego drzewa ewolucyjnego, ale weźmy Mozarta i jakiegoś dzisiejszego grajka. Widać różnicę? Widać. Cieszę się.
Pod tym 'wyspecjalizowaniem' rozumiem z kolei kreowanie się nowych gatunków. Szczytna i godna idea, ale też problematyczna. Główny powód rozwoju - genetyka, ale w aktualnej sytuacji mięśnie wyrastają tam, gdzie nikt się ich nie spodziewał. Usilne szukanie oryginalności, swojego miejsca, wyrwanie się z dotychczasowych foremek. Dobrze, jestem za, ale niech nikt nie sądzi, że tłum będzie to śledzić. Łopatologicznie mogą to porównać do filozofii. Miło i zrozumiale czyta się o Sokratesie, Platonie, Arystotelesie, ale kiedy trzeba już wdepnąć konkretnie w (np.) oświecenie - odechciewa się. Człowiek zapamiętuje jakąś ideę główną i jak był głupi, tak jest głupi. Ta muzyka tak naprawdę staje się filozofią. I nie mam zamiaru teraz tego udowadniać.
Poruszyłem powyżej dwa problemy: zespołów epigońskich i zespołów szukających, w których ten epigonizm jest szczątkowy, będzie albo coś tam. Te pierwsze niech zdychają, drugim współczuję i sugeruję emigrować. Ja wiem, że jednym ze świętych praw demokracji jest możliwość upchnięcia głęboko w dupę polityki i całego otaczającego świata, ale... lecz... Jak to mawia mój przyjaciel: można być gejem, ale nie aż tak. A mój absolutny fatalizm w odbieraniu tego narodu sugeruje właśnie tę emigrację. Bo to się nie zmieni, najpewniej zawsze będzie coś szwankowało. Może coś drgnie za 5 lat, w końcu musi, ale jeśli wtedy wleje się do koryta tzw. alternatywa - widzę to równie marnie.
Sugerowałbym, na koniec, jeszcze jedną drobną rzecz. Nie traktować ściągania muzyki przez Amerykanów na równi z tym, co odwalamy w tym kraju. Wiem, że tak łatwiej i przyjemniej, ale te zjawiska jednak się różnią. I ładnie się zaplątaliśmy w tym wszystkim. Fani atakują wydawnictwa, te z kolei fanów, muzycy pośrednio też słuchaczy, że niby mówią o 'piratach', ale muszą subtelnie i w rękawiczkach. Rząd, tradycyjnie, chce dowalić obywatelom i zamknęliśmy koło.
A ja uważam, że trzeba dopierdolić gównojadom.
To tyle na dziś. Kiedyś konkretniej to ujmę, nie między obowiązkami naglącymi na wzór sraczki.
Gównojad (często pisane niezgodnie z tradycją: huj), wymowa: IPA: [xuj], AS: [χui ̯] - (1) artysta bądź artystka (pisarz, muzyk, malarz lub inny ciul) o nietypowo niskim ilorazie inteligencji, wysokiej popularności, braku artystycznych ambicji i przykrej zdolności do kształtowania wizerunku sceny kulturalnej; (2) fujara.
P. Orzeł, Słownik patologii codziennych, Warszawa 2010, s. 265.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz